Memento, Christopher Nolan, 2000
Incepcja, Christopher Nolan, 2010
Wygląda na to, że Christopher Nolan podąża prostą drogą ku czemuś, co nazywam 'kinem obsesyjnym'. Niby kręci różne filmy, zmienia scenografie, eksperymentuje z odległymi od siebie gatunkami, ale tak naprawdę ciągle mówi o tym samym.
Przypomina mi w tym trochę Shyamalana, który czego się nie tknie i czego nie wymyśli, to na koniec zawsze zada to samo pytanie i sam sobie na nie odpowie. Obiło mi się o uszy, że Shyamalan robi się przez to nudny, że skończył się na 'Szóstym zmyśle' i jeśli ktoś nie podziela jego obsesji, to wystarczy że obejrzy jeden z jego filmów, aby za jednym zamachem poznać całą jego twórczość, również tę przyszłą. Całkiem być może. Shyamalan zajmuje się jednym z klasycznych 'przeklętych problemów' tj. stawia odwieczne pytanie, czy świat jest Komunikatem, czy za zdarzeniami czasami kryje się sensowna interwencja, czy to co widzimy, to tylko powierzchnia życia pod którą czai się jakaś nieodgadniona głębia, czy też może rzeczywistość wyczerpuje się w tym, co policzalne i naukowo opisywalne.
Z Nolanem jest podobnie. Jego 'obsesją' jest kwestia ludzkiej Tożsamości. Czym jest to coś, co powoduje, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy? Czy istnieje jakiś niemodyfikowalny rdzeń naszego jestestwa, który czyni nas w pełni zdefiniowanym człowiekiem? A jeśli istnieje, to skąd pochodzi? Mamy to, bo mamy, czy może ktoś nam to dał? I najważniejsze, czy istnieje jakiś Gwarant naszego człowieczeństwa? Czy ktoś tego pilnuje, abyśmy byli ludźmi, czy może jesteśmy, owszem - skomplikowanym, ale jednak związkiem chemicznym, który może podlegać nieskończonej manipulacji w zależności od umiejętności manipulującego. Czy to, co uważamy, że czyni nas wyjątkowymi na tym świecie, jest z tego samego porządku, co cała 'fizyczna', zmysłowa reszta, której można wyrządzić dowolną krzywdę, można ją zmienić a nawet można nam ją odebrać? Czy istnieje niewidzialna granica ingerencji, której żadna ludzka moc nie jest w stanie przekroczyć? Czyli mówiąc krótko - kim jesteśmy?
To pytanie, tę dramatyczną wątpliwość najlepiej widać w 'Memento', które - chyba ze względu na surowość i oszczędność scenariusza - formułuje problem w sposób najbardziej dobitny. Główny bohater na skutek tragicznej śmierci żony cierpi na utratę pamięci krótkotrwałej (tak to się chyba nazywa) tzn. nie pamięta zdarzeń z najbliższej przeszłości. To jest właśnie kluczowe - Leonard zachował całą pamięć na temat przeszłości sprzed morderstwa, jego wiedza na temat siebie i świata nie zmieniła się ani o jotę i jedyne, co mu dokucza, to całkowite zagubienie w codziennej bieżączce a jednak wygląda na to, że ten jeden defekt, czasami nawet w skutkach zabawny, zmienia go z człowieka w potwora. Wygląda na to, że jeśli odebrać człowiekowi jedno z podstawowych narzędzi przechowywania i obrabiania danych (i to nawet nie odebrać w całości, ale w jakimś fragmencie) tj. pamięć, człowiek sypie się jak domek z kart, traci całą swoją integralność. Tak jakby człowiek był li tylko mechanizmem - robotem, który kiedy wyciągnąć z niego jakąś ważną śrubkę, zatnie się i zamiast nalać nam kawy do kubka, wyleje nam ją na głowę.
'Incepcja' mówi o tym samym, ale chyba jest zbyt efektowna, aby od razu to dostrzec (w ten oto dyplomatyczny sposób ustosunkowałem się do negatywnych recenzji, które uważam za całkowite nieporozumienie). 'Incepcja' nie jest drugim 'Matrixem' i nigdy nie chciała nim być. To, co łączy oba filmy, jest niestety widoczne na pierwszy rzut oka i może dlatego przesłania fundamentalne różnice. Przede wszystkim wirtualny świat 'Matrixa' był spiskiem przeciwko ludzkości, był projektem globalnym, którego istotą było utrzymywanie całego przedsięwzięcia w tajemnicy. W 'Incepcji' światy wirtualne są indywidualne i w pełni świadome - śniący chce śnić i wie, że śni. Ucieczka w sen jest buntem przeciwko rzeczywistości, jest próbą ulepszenia świata podług własnej zachcianki. I w tym sensie 'Incepcji' dużo bliżej chociażby do 'Surogatów', ale na pewno nie 'Matrixa'. Zresztą istotą fabuły wcale nie są malownicze krajobrazy wirtualnego świata, ale eksperymenty z subiektywnym poczuciem Czasu - każdy kolejny 'sen we śnie' spowalnia upływ czasu, co np. oznacza, że śmiertelnie ranny człowiek w śnie na poziomie nr 1, na poziomie nr 5 ma zamiast 10 sekund życia - 10 godzin. Innymi słowy - fundamentalną cechą wirtualnego świata 'Incepcji' nie jest matrixowska plastyczność i swoboda w jego kreacji, ale specyfika upływu czasu, to ona organizuje następstwo zdarzeń.
Ale nawet nie o to w tym chodzi. Istotą sprawy jest próba włamania się do umysłu (duszy?) jednego z bohaterów, aby dokonać w nim rzeczy niewiarygodnej - zaszczepić w nim myśl, która stoi w absolutnej sprzeczności z jego naturą i najlepiej rozumianym interesem. Wraca zatem pytanie o ludzką tożsamość, o granice modyfikacji naszej osobowości. Czy istnieje w nas coś wiecznego, coś czego nikt i nic nie może zmienić? Czy możemy czuć się bezpiecznie z samym sobą? Czy posiadamy jakiś mechanizm obronny (ale nie taki jak w filmie - czyli techniczne sztuczki wytrenowane ze specami od sennych manipulacji), czy ktoś pilnuje, że obudzimy się jutro tacy sami, jakimi położyliśmy się wczoraj spać? Czy jest w nas jakiś trwały element, na który człowiek nie może mieć wpływu, a zatem element nie z tego świata?
Nolan zawiesza swoją odpowiedź, ale zawiesza tak, jakby nie chciał wypowiedzieć na głos czegoś, czego jest prawie pewny. Jakby bał się, że gdy nazwie rzecz po imieniu, odbierze sobie resztkę nadziei. Pozostaje na etapie poszukiwań wstrzymując się od ostatecznych wniosków w tak ciężkim i dramatycznym momencie, że trudno nawet uznać, że jeszcze w coś wierzy, ale raczej CHCE wierzyć.
Napisałeś, żeby cie na blogspocie łapać, to cię łapię.
OdpowiedzUsuńO "INcepcji" potwierdzam co napisałem. Oczywiście z dopiskiem - DLA MNIE- nudny etc.
Zgadzam się z tym o człowieku u Nolana, niemniej jednak ja się na tej incepcji wymęczyłem w cholerę.
Nie wiem, czy pamiętasz taki film z Rutgerem Hauerem i naszą Joaśką Trzepiecińską, z początku lat 90. Taka CO polsko amerykańska. W tym filmie na pierwszy rzut oka wszystko się zgadzało (poza głównym bohaterem, jednym z tych tanich aktorów amerykańskich z filmów karate, he he he). Była fajna dupa, był Rutger Hauer (którego lubię POMIMO tych wszystkich syfiatych ról jego), był temat, czyli ludzkie części zamienne na export z Polski (a to były czasy, gdy właśnie chwilę wcześniej brykał po Polsce Antrovis), jest ruska mafia, koloryt Polski początków przemian- no słowem wszystko, nawet karabiny maszynowe i wybuchające samochody marki Żuk.
A, kurwa, patrzeć się na to nie dało. No nie dało się i już.
I ja mam z tą Incepcją podobnie. NIe bardzo potrafię powiedzieć dlaczego? Albo ja jestem tym Dickiem naczytany i te incepcje na mnie robią wrażenie odgrzewanych kotletów bitych dechą klozetową, albo sam obrazek tak naprawdę w żaden sposób nie dający niczego nowego od strony plastycznej (te same środki wyrazu, co zawsze i wszędzie- tu spłycam i ścinam), ten sam DiCaprio (do tego ten jego pomagier, teaki dzieciak stylizowany na dorosłego- kompletnie nieprzekonywujący)- ale nie wiem. Patrzyłem na ten film, wszystko się zgadzało a nie chciało się oglądać.
Pozdro
Szukać w "czeluściach blogspota", powiadasz... ;-)
OdpowiedzUsuńNu, teraz to się naprawdę cieszę!
OdpowiedzUsuń