czwartek, 9 czerwca 2011

Magnolia




Magnolia, Paul Thomas Anderson, 1999


Jeśli ktoś lubi pobawić się w internetowego pokera na wirtualne pieniądze, to wie, że najbardziej irytującym momentem – dopóki nie zarobi się trochę kasy – jest etap rozgrywki na najtańszym stole, gdzie wpisowe wynosi tyle, ile każdy gracz może pobrać od kasjera bez żadnych konsekwencji, czyli za friko. Innymi słowy – w rozgrywce na najtańszym stole każdy gracz ma nieskończenie odnawialny kredyt w wysokości gwarantującej mu udział w rozdaniu. Domyślacie się, co się dzieje na takim stole, prawda? Cokolwiek nie zrobisz, i tak za nic nie zapłacisz. Grasz ‘all in’ z dwójką trefl i siódemką karo, bo jak przegrasz (a przegrasz), to i tak za chwilę weźmiesz sobie kasę z wirtualnego worka dolarów bez dna. Twoje błędy nie mają żadnych konsekwencji, ponieważ z definicji nic nie tracisz. Oczywiście też nic nie zyskujesz, niemniej bólu nie ma, bo szansę na fuksa zawsze masz. Zawsze masz Nowe Otwarcie, bo twoje porażki nie mają żadnego wpływu na nową pozycję wyjściową, która – cokolwiek zrobisz – zawsze wynosi tysiąc wirtualnych dolców. Prawdziwa zabawa rozpoczyna się od stołu z wpisowym 5000k. Tutaj każda decyzja ma swoje konsekwencje, ponieważ przegrana zmienia na niekorzyść twoją siłę pozycji i ręki w następnym rozdaniu, zatem ryzyko wzrasta.

Obejrzałem sobie wczoraj po raz kolejny ‘Magnolię’ i pomyślałem, że gdyby ludzie mieli świadomość, że w życiu nie ma żadnych nieskończenie odnawialnych kredytów i że każda ich decyzja ma swoje nieodwracalne konsekwencje, że Nowe Otwarcie zdarza się nam raz w życiu, w momencie, gdy się rodzimy a cała reszta to tylko niemożliwy do przerwania łańcuch przyczyn i skutków, to ci ludzie – nawet jeśli byliby nieszczęśliwi – żyliby naprawdę.

Teraz trochę żałuję, że dałem się na to skusić i sprawdzić, jak dzisiaj odbiorę ‘Magnolię’, bo po tym, co zobaczyłem, nie potrafię nawet z czystym sumieniem tego filmu komukolwiek polecić. Dawno temu zachwyciła mnie jej wielowątkowa konstrukcja, cudowny balans między opowiadanymi historiami, integralność świata przedstawionego pomimo rzeczonej wielowątkowości, i tak dalej i tak dalej – kto widział, ten wie, że ‘Magnolia’ jako opowiadanie ruchomym obrazem jest po prostu obiektywnie genialnym dziełem sztuki. Ale to było dawno temu. Dzisiaj, gdy widzę w „Magnolii’ to niewiarygodne natężenie bólu, nieodwracalnej krzywdy i cierpienia, to naprawdę waham się i zastanawiam, czy aby na pewno ktoś potrzebuje tej historii do szczęścia. Pod koniec filmu, w jednej z wielu finalnych scen, z nieba zaczynają spadać żaby. Deszcz żab, które rozpryskują się na krwawą miazgę na ulicach, dachach, szybach i samochodach. Tak jakby Matka Natura stwierdziła, że istnieje pewien limit cierpienia, który jest w stanie znieść w takiej formie, w jakiej objawia się człowiekowi - z błękitnym niebem, pachnącą trawą i śmiejącymi się dziećmi. Że skoro na świecie dzieją się takie rzeczy, to jej reakcja musi być w końcu adekwatna do tego, co ludzie sobie nawzajem robią. W każdym razie – nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem tę scenę. W jakiś dziwny sposób pasowała mi do całości, bo oczywiście z jednej strony była wielką metaforyczną kulminacją splotu zdarzeń, ale z drugiej strony – naturalną konsekwencją tego wszystkiego, co się działo.

„Magnolia’ pokazuje – na poziomie jednostkowym, ale oczywiście temat jest szerszy, wręcz polityczny – bankructwo koncepcji Nowego Otwarcia. Oglądamy ludzi, którzy na pewnym etapie swojego życia uznali, że lepiej/łatwiej będzie, żeby wszystko rozpocząć od początku, z zerowym kontem win i zasług. Że jeśli nawet kogoś skrzywdzili, zrujnowali komuś życie, to odkupią to wszystko w nowym, lepszym wcieleniu. Że w nowym wcieleniu ‘wyprodukują’ tyle uniwersalnego dobra, że z łatwością odkupią swoje winy wobec żałośnie nie uniwersalnych istot ludzkich, które skrzywdzili. Odrzucą całego siebie z przeszłości i stworzą się na nowo w nieskończenie doskonalszej wersji. Co się stało, to się nie odstanie, więc patrzą w przyszłość, bo grzebanie się w przeszłości niczego nie pchnie naprzód. Niekonstruktywne poczucie winy przekują w pomyślność przyszłych pokoleń.

Zobaczymy w ‘Magnolii’ różne wersje takiej postawy. Przede wszystkim Wielkich Krzywdzicieli – dwóch wyrodnych ojców, z których jeden opuścił umierającą żonę młodziutkiego syna, aby rozpocząć nowe, łatwiejsze życie z młodszą kobietą a drugi molestował własną córkę i tak skutecznie wyparł to z pamięci, że gdy w dramatycznej scenie rozliczenia z przeszłością jego żona zada mu pytanie ‘czy to zrobił?’, zgodnie z prawdą odpowie, że ‘nie wie’.

Obaj są całkowitymi życiowymi bankrutami, obaj umierający i obaj samotni przez to co zrobili. A jednak, pomimo świadomości porażki, w jakiś dziwny sposób nareszcie uwolnieni od kłamliwego, wykoncypowanego piekła, jakie sobie zafundowali. Stary Earl, w przebłysku świadomości pomiędzy kolejnymi dawkami morfiny, robi sobie rachunek sumienia i mówi, bardziej chyba do siebie niż do sanitariusza, że tak naprawdę jedyną wartościową rzeczą, która go w życiu spotkała, było poczucie winy, ten żal, który zatruwał mu serce i który wszystkimi siłami próbował w sobie zagłuszyć. Powinien był żyć tym żalem i cierpieć, bo tylko to mogło nadać jego życiu sens, mogło być ostatnim łącznikiem ze światem prawdy. Odrzucając wyrzuty sumienia, inwestując wszystko w Nowe Otwarcie świadomie przestał być człowiekiem. Teraz wie, że przegrał, ale przynajmniej nie oszukuje się, że wszystko jest w porządku, że coś tam w życiu osiągnął. Nic nie osiągnął, ale na koniec prawda jednak go wyzwoliła.

Zobaczymy w ‘Magnolii’ niewierną żonę Earla, która dopiero widząc męki umierającego męża uświadamia sobie, jak bardzo go kocha. Patrzy na człowieka, którego oszukiwała przez całe życie i nawet nie ma możliwości, aby wyznać mu swoje winy. Los z wyrafinowanym okrucieństwem postawił ją w sytuacji, kiedy teoretycznie nie stało się jeszcze nic nieodwracalnego, bo mąż przecież żyje i można mu się do wszystkiego przyznać, ale jest tak, jakby nie żył i Linda musi to ‘nieodwracalne’ zaakceptować. Ale Linda tak nie potrafi, musi coś zrobić póki mąż jeszcze nie umarł. Postanawia zatem oszukać sumienie próbując odkupić swoje winy spektakularnym zrzeczeniem się spadku, na który – jak przekonuje rodzinnego prawnika – żadną miara nie zasługuje. Ale sumienia, w przeciwieństwie do ludzi, nie da się oszukać widowiskowym trickiem. Linda pozostanie ze swoją udręką na zawsze, chyba że powiedzie się jej ten szczególny przypadek Nowego Otwarcia czyli samobójstwo.

Zobaczymy też Wielkiego Skrzywdzonego – syna Earla (Tom Cruise), który po traumie związanej ze śmiercią matki i odejściem ojca, postanawia stworzyć się na nowo jako prawdziwy macho, który wszystkie swoje emocje i uczucia ma pod pełną kontrolą. Frank stanowi przykład palanta idealnego, który jako sposób na życie wybrał sobie prowadzenie kursów męskiej dominacji dla żałosnych pierdół w spodniach, których bije żona albo dziewczyna zdradza. Opowiada niestworzone brednie, w które sam bardzo chce wierzyć. Frank już nigdy więcej nie chce być zależny od swoich uczuć. Dawno temu wyszło mu z kalkulacji, że jego ojciec nie zasługuje na nic więcej tylko nienawiść. Nie chce mieć z Earlem nic wspólnego, więc preparuje nawet swoją przeszłość wymazując z niej ojca i przywracając do życia matkę. Jego Nowe Otwarcie polega na tym, że ojciec nie żyje, matka życie, nikt nigdy nikogo nie zdradził a on jest twardym facetem, któremu nikt nie podskoczy. Wystarczy jednak, że Frank znajdzie się przy łóżku umierającego Earla, aby cała przeszłość wróciła. ‘Nie umieraj sukinsynu’ – szlocha trzymając ojca za rękę. W tym jest wszystko. Nie można się uwolnić od miłości do kogoś, pomimo tego, że ten ktoś na tę miłość nie zasługuje z nieskończonej ilości racjonalnych powodów. Nie można się umówić z własnym sercem, żeby była takie, jaka powinno być. Nie kocha się za zasługi. Nie można postanowić być twardym i bezwzględnym, gdy jest się dobrym i delikatnym.

Mamy również w ‘Magnolii’ dwie historie opowiadające o jednej postaci – genialnym dziecku, gdy jest już dorosłym mężczyzną i dzieckiem właśnie, u szczytu swojej sławy. Widzimy w przeplatających się wątkach proces tworzenia człowieka od zera, takie lepienie figurki według projektu, który ignoruje właściwości tworzywa i późniejsze konsekwencje na przykładzie zgorzkniałego, całkowicie zagubionego w życiu faceta. Oglądamy Nowe Otwarcie, które zostało narzucone z zewnątrz i które polegało na wtłoczeniu w nieludzką formę człowieka, który w ogóle do niej nie pasował, ale przez swoją bezbronność i dziecięcą plastyczność pozwolił się torturować tak długo, aż katowi się to nie znudziło.

Donnie Smith, kiedyś mały geniusz, dobrze wie, że forma, która go ukształtowała, nie uczyniła go szczęśliwym. Ale wie również, że został poddany obróbce na tyle wcześnie, że sam już nie wie, jaki naprawdę jest, bo nigdy nie miał szansy być sobą. Akurat on, w przeciwieństwie do pozostałych postaci ‘Magnolii’, szuka tego siebie ‘prawdziwego’, za wszelką cenę, choćby miało się okazać, że jest żałosnym pedałem zakochanym w barmanie w aparacie na zębach.

Lepsze już to, lepsza taka prawda niż plan na życie, które bierze pod uwagę tysiące racjonalnych czynników oprócz jednego – kim naprawdę jesteśmy.

1 komentarz:

  1. Dobry wieczór.
    Wpadam do Pana po raz pierwszy i jestem zdjęty grozą. Pańskie recenzje filmowe są lepsze niż cokolwiek produkcji uznanych krytyków i różnica nie jest taka, że "lepsze", bo "lepsze" to są ich recenzje -- jedne od drugich... Przy Pana tekstach mejnstrimowa krytyka filmowa nie jest krytyką filmową, a ich recenzje nie są recenzjami, tylko czymś zupełnie innym. A czym? Nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń