sobota, 8 maja 2010

Nieznani



Nieznani (Unknown), Simon Brand, 2006

Gdy oglądałem ten film, przypomniały mi się czasy, kiedy pracowałem jeszcze w tzw. branży i mogłem zupełnie bezkarnie przynosić codziennie do domu po trzy filmy tłumacząc bezczelnie żonie, że oglądając filmy wypełniam obowiązki służbowe. Wtedy właśnie narodziło się moje hobby, na które w tej chwili nie mam już zupełnie czasu - wyszukiwanie perełek, na które nikt nigdy nie zwróci uwagi, chyba że przypadkiem.

No i dzisiaj zdarzył się taki przypadek. Jedyne, co mnie skłoniło, żeby "Nieznanych" obejrzeć, to intrygująca obsada, składająca się z aktorów bardzo dobrych, którzy jednak nigdy nie przebili się do głównego nurtu kina hollywodzkiego, tej Amazonki milionów dolarów, w której niejeden już się utopił. Świetny Caviezel (ten przystojniaczek z "Częstotliwości" - najbardziej chyba niedocenionego filmu science - fiction w historii), Coenowski psychopata Stormare, intrygujący Pantoliano zachęcali, aby zerknąć, co może wyniknąć z takiej konfiguracji aktorskich talentów.

Okazało się, że może wyniknąć wiele dobrego. "Nieznani" to bardzo zręczna, bo inteligentna i nieoczywista, kompilacja "Cube" (powinienem napisać - "Piły", ale to "Piła", choć bardziej znana, zrzyna z "Cube" a nie odwrotnie) i genialnego formalnie "Memento". Brand z jednej strony wykorzystuje motyw grupy nie znających się wzajemnie i nie ufających sobie ludzi uwięzionych w pułapce bez wyjścia , a z drugiej strony organizuje fabułę poprzez mechanizm stopniowego odzyskiwania pamięci przez bohaterów; innymi słowy będziemy wiedzieć o całej historii tyle, ile przypomną sobie postacie.

"Nieznani" to klasyczny thriller z zagadką skonstruowany na zasadzie 'pudełka w pudełku', czyli matrioszki - kiedy wydaje nam się, że już wszystko wiemy, kiedy otwieramy pudełko z zagadką, okazuje się, że znajdujemy w nim następne pudełko, i następne, i następne, i tak aż do ostatniej sceny, gdzie wreszcie dowiadujemy się, kto jest kim i kto za czym stoi. Każde kolejne wspomnienie z wracającej pamięci zaprzecza wszystkim wnioskom wysnutym ze wspomnienia je poprzedzającego. Czarny charakter 'okazuje się' bohaterem pozytywnym, by za pięć minut znowu stać się złoczyńcą. I tak w koło Macieju.

Sam pomysł na fabułę jest prosty, ale to właśnie najprostsze pomysły często dają najwięcej swobody w poprowadzeniu narracji na różne sposoby. Piątka nieźle poobijanych mężczyzn budzi się z jakiegoś dziwnego snu na środku pustyni, zamkniętych w opuszczonej fabryczce a wszystko w ponurej, brudnej scenerii pobojowiska, jakby parę godzin wcześniej ktoś stoczył tam walkę na śmierć i życie. Szybko okazuje się, że wspólna niedola tych facetów jest tylko pozorem, ponieważ dwóch z nich jest zakładnikami a pozostała trójka ich strażnikami; rzecz w tym, że żaden z nich nie pamięta, jaką rolę w tym spektaklu powinien odgrywać. Wiedzą natomiast, że wspólnicy strażników właśnie do nich jadą i postanawiają uciec z tej matni bez względu na to, kim tak naprawdę są.

Rozwiązanie zagadki jest frapujące i mroczne i, nie ukrywam, na parę minut pozostawia widza w niejakim osłupieniu. Jednak to, co w tym filmie najbardziej wartościowe, rozgrywa się w tej jego części, gdy mężczyźni próbują solidarnie ze sobą współpracować, aby uciec na wolność. Najciekawsze jest bowiem to, że żaden z nich nie podejmuje się zagrać roli 'strażnika', choć jest najzupełniej oczywiste, że niektórzy z nich właśnie nimi są. Pomimo wzajemnej nieufności, mnożących się podejrzeń i wracających upiornych wspomnień, które więcej zaciemniają niż wyjaśniają, każdy chce uważać się za tego 'dobrego'. Tak jakby wraz z utratą pamięci nastąpiło u nich coś w rodzaju 'resetu' osobowości, jakby całe zło, którego się dopuścili, wzięło się z decyzji, ze świadomego aktu woli, ze zobowiązania, którym się obarczyli, a nie z ich 'natury'. Cała piątka jest tak samo zła i tak samo dobra, choć wiadomo, że przynależą do dwóch skonfliktowanych grup: ofiar i katów. Nie da rady zorientować się tylko na podstawie ich zachowania, kto jest kim. Potencjalni strażnicy pomagają swoim więźniom uciec, ponieważ wcale się strażnikami - czyli mordercami - nie czują. Nie widzą w sobie tej cechy, która przecież powinna być głównym motorem ich działania. Każdy czuje się ofiarą, ponieważ nie wyobraża sobie, że mógłby kogoś skrzywdzić, a wręcz - zabić.

Ale z drugiej strony każdego dręczy ta koszmarna wątpliwość, czy to aby właśnie nie on jest jednym z katów. Cały czas zadają sobie pytanie, czy byliby w stanie zaplanować zbrodnię, porwać, więzić i, jeśli trzeba, po prostu zamordować. Działają dosłownie na skraju obłędu, ponieważ nie mogą zrozumieć, jak można być złym nie wiedząc tego, nie czując tego. Ktoś MUSI być strażnikiem, a skoro tak, to jakim cudem, jeśli nawet nie pamięta samego przebiegu zdarzeń, nie dostrzega w sobie zadatków na strażnika?

"Nieznani" z jakimś diabelskim uśmieszkiem zasiewają w nas ziarno niepokoju, od którego nie tak łatwo się uwolnić. Finał nie rozwiewa wcale wątpliwości, ponieważ nie okazuje się, że strażnicy od początku doskonale wiedzieli, co jest grane i udawali ofiary, aby namieszać w szykach uciekinierów. Oni rzeczywiście 'uczciwe' uważali się za ludzi dobrych, więc jakim cudem doszli w swoim życiu do punktu, gdzie dalej jest już tylko zbrodnia? Co to za świat, który tylko w tym pomaga i do tego zachęca? Czy trzeba stracić pamięć, aby odkryć w sobie jakieś, nawet ułomne i cząstkowe, dobro?

3 komentarze:

  1. Cześć Timmy,

    na razie krótko i nie na temat. Cieszę się, że prowadzisz bloga ;) Trzymaj się. Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. A witam, drogi referencie!

    Ładnie to tak się rozbijać po świecie, gdy Ojczyzna w potrzebie?

    A na temat tego, co nie na temat - żeby prowadzić bloga, musiałem się wynieść z S24, bo tam się nie da prowadzić bloga.

    Powodzenia i w ogóle, żeby nam dobrze było!

    OdpowiedzUsuń
  3. No to się wqur...łem. Tak sobie czekałem na pierwszy komentarz (od pierwszej notki), aż tu Szanowny Referent wskoczył.
    A na poważnie - dzięki Timmy za pierwszą notkę.

    pozdro, no i żeby nam dobrze było :-)

    bumelant/stvorek

    OdpowiedzUsuń