Gniew oceanu (Perfect Storm), Wolfgang Petersen, 2000
Filmoznawca tym podobno różni się od zwykłego miłośnika kina, że programowo nie ogląda nowych filmów. Żyje sobie w małym światku kilku arcydzieł, które zna na pamięć i do których nieustannie wraca, właściwie nie wiadomo, po co. Znam paru takich, dla których historia kina skończyła się na Kurosawie i, co najlepsze, w ogóle się tego nie wstydzą.
Jest to jakaś metoda i jest w niej jakiś sens. Po raz trzeci obejrzałem "Gniew oceanu" i po raz trzeci zobaczyłem w nim coś zupełnie innego; natomiast po raz pierwszy uznałem, że ten film jest po prostu bardzo dobry. Dużo lepszy niż mi się kiedyś wydawało. Całkiem być może, że prawdziwa przygoda z kinem polega na oglądaniu w kółko tego samego, ponieważ tak naprawdę jest to przygoda z samym sobą. Sobą jako procesem, który podlega nieustannym zmianom.
Zapamiętałem "Gniew oceanu" jako film o człowieku w sytuacji skrajnej, kiedy nagle ulegają przewartościowaniu wszystkie życiowe priorytety; jako film o tragedii, która jednocześnie jest czymś w rodzaju iluminacji, momentem gdy po raz pierwszy widzimy rzeczy takimi, jakimi naprawdę są, tyle że po nic nam ta wiedza, skoro za chwilę umrzemy. Cała reszta filmu wydawała mi się li tylko niezbyt ciekawym, zdecydowanie za długim wstępem do katastrofy, do której wszystko się przecież sprowadzało.
Teraz wiem, że się myliłem. "Gniew oceanu' wcale nie opowiada o sytuacji skrajnej, czymś, co zdarza się tylko nielicznym z nas, ale pokazuje kawał prawdziwego życia, z jego przyziemnością, codziennymi problemami i błędami, które każdy z nas popełnia i za które płaci. Myślę, że "Gniew oceanu" opisuje - wspólną dla wszystkich bohaterów - postawę 'trudnego romantyzmu', choć korci mnie, żeby napisać 'prawdziwego romantyzmu', bo nic co w życiu prawdziwe, dobre i wartościowe nie spada nam z nieba. A jeśli nawet spada, to i tak, aby to dobro utrzymać i się nim cieszyć, musimy wykonać ciężką, nieustanną pracę, aby nie sparszywiało jak ogród pełen najpiękniejszych róż, który niepielęgnowany zarasta chwastami.
Petersenowi udało się pokazać małą społeczność prostych, ciężko pracujących rybaków i ich kobiet, którzy, mimo tych wszystkich swoich 'antyinteligenckich' ograniczeń, kierują się w życiu czymś więcej zarabianiem pieniędzy, choć o pieniądzach i pracy gadają nieustannie. Ale rzecz właśnie w tym, że zamiast ględzić o wartościach, po prostu się nimi KIERUJĄ. Żyją w zgodzie ze swoją, ja nie żartuję, romantyczną wizją świata i choć podejmują masę racjonalnych wyborów, kalkulują i umieją liczyć pieniądze, to u samej podstawy ich działania leży coś absolutnie niewytłumaczalnego z punktu widzenia rozsądku.
Widzimy w "Gniewie oceanu" wymierający gatunek prawdziwych mężczyzn, takich - nazwijmy to - surowych romantyków, którzy z jednej strony w sposób naturalny biorą na siebie pełną odpowiedzialność za swoje rodziny ze wszystkimi tego konsekwencjami, ale z drugiej strony, żyją tak, jak chcą żyć. Są mężczyznami, którzy potrzebują wyzwań, muszą zmagać się ze światem, walczyć, ryzykować, wygrywać (albo przegrywać), muszą po prostu czuć, że żyją. Ale są też mężczyznami dojrzałymi, którzy rozumieją, że przez nawet najbardziej awanturnicze życie nie da się przejść samemu, że facet potrzebuje kobiety, jej miłości i ich dzieci, bo bez tego wszystko traci sens. Po nic mu wielki ocean, jeśli nie ma do kogo wrócić.
Widzimy też w "Gniewie oceanu" prawdziwe, piękne (choć niektóre to straszne maszkary) kobiety, które z kolei doskonale wiedzą, jacy ci mężczyźni są i potrafią z nimi żyć tak, aby obie strony były szczęśliwe. Może nie rozumieją tj. nie czują tej męskiej pasji, może nawet jej się boją i w głębi ducha chciałyby, aby ich mężowie rozwozili po miasteczku pizzę, ale rozumieją tyle, że bez tego Ducha ich mężczyźni nie byliby tymi mężczyznami, których tak kochają.
I, wyznam, patrzę na to małe miasteczko, na tych ludzi z życiem ciężkim i pogmatwanym, z prawdziwym wzruszeniem. Jest w nich jakaś wielka mądrość, jakiś wielki potencjał dobra, którymi próbują - mniej lub bardziej udolnie, ale jednak - się w życiu kierować. Każdy ma swoją mroczną historię, wszyscy popełnili błędy, ale mimo to uparcie próbują poskładać wszystko do kupy. Potrafią wybaczać, zrozumieć, prosić i czekać. Nie ma w nich pretensji do świata, nie ma poczucia krzywdy ani żadnych wymagań. Rozumieją, że jeśli mają coś osiągnąć, to muszą sobie na to zapracować. I chyba właśnie w tym braku wymagań wobec świata tkwi ich romantyzm. W najlepszej, moim zdaniem, miłosnej scenie okropny brzydal i pijaczyna żegna się tuż przed wejściem na statek z kobietą, którą poznał dzień wcześniej w barze. Widać od razu że ani ona, ani on nie potrafią rozmawiać o uczuciach i konwersacja wychodzi im cokolwiek pokracznie. Ale może dlatego tak dobrze widać wtedy, że rozmawiać o uczuciach a CZUĆ, to dwie zupełnie różne sprawy. W tej jednej, krótkiej scenie zagranej przez aktorów o, umówmy się, niezbyt romantycznych fizjonomiach, opowiedzianej językiem tak niezdarnym, że aż śmiesznym, jest tyle ciepła, szczęścia i nadziei, że można nimi obdzielić wszystkie romanse świata.
Bo tak naprawdę, mimo tej katastrofy i miasteczka opłakującego zmarłych, historia pięciu rybaków niesie ze sobą nadzieję, że przez życie da się jakoś przejść i można być szczęśliwym. Wystarczy tylko zrozumieć, że tego szczęścia nie wygrywa się na loterii, bo wszystko zależy od nas samych. Jeśli ktoś szuka dobra i miłości, to musi zacząć od tego, że sam nimi najpierw kogoś obdaruje.
Leciało dobrze, aż do momentu, kiedy przeczytałem, że "wszystko zależy od nas samych". Bo moim zdaniem mało co zależy od nas samych, nawet kiedy mieszkamy na takim zadupiu jak bohaterowie filmu i raczej możemy spotkać się z dorszem niż tajemniczym nieznajomym, który później okaże się naszym ukochanym. Cholera wie jak to się wszystko odbywa, ale ja nie mam poczucia, że należy mi się cokolwiek za to, że codziennie zapierdalam (pardą) -- że jest tu jakiś związek czy zależność. Ale, rzecz jasna, mogę się mylić.
OdpowiedzUsuńTo pewnie nie na temat. Powiedzmy, że zostawiam glosę do jednej z Twoich myśli ;-)
Pozdrawiam,
referent
referencie,
OdpowiedzUsuńProwokujesz, prowokujesz, no i sprowokowałeś.
Bo moim zdaniem masa rzeczy zależy od nas samych, więcej niż nam się wydaje. Lubimy myśleć, że nic się nie da zrobić, póki ktoś za nas nie zorganizuje życia w sensowny sposób. Ale to nieprawda. Nie ma systemu, który miałby wpływ i kontrolowałby wszystko (i tu idzie ta najważniejsza, wspólna linia między mną a Nicponiem). Istnieje wielki, w sumie - nieskończony obszar, w którym możemy całkiem swobodnie być prawdziwymi ludźmi.
Jestem pewien, że nawet w Korei Północnej (byłem, widziałem), może być tak, że córka kocha ojca, bo ten ojciec opowiada jej o Bogu.
Oczywiście najłatwiej, jak nasi nieodżałowani salonowi libertarianie, czekać, aż wreszcie ten świat stanie się sprawiedliwy. A wtedy, to Oni... ho, ho, ho!!!... pokażą, jakimi są zajebistymi ludźmi.
A ja robię coś takiego. Kupuję fajki - białe marlboro. Powiedzmy, że płacę stówą, ale szlugi kosztują 10,80. Problem, prawda? I ta smutna dziunia mówi mi, że nie ma wydać. Oczywiście mogę powziąć refleksję moralno - ustrojową, że ta Polska to do dupy jest i jeszcze wiele nas czeka, żeby była normalność. Wiadomo. Ale ja jednak idę do sklepu obok, kupuję gumę do żucia i płacę, jak należy. Bo mam w dupie rozwiązania systemowe, gdy dziunia ewidentnie jest smutna. Płacę, jak trzeba i wszyscy są szczęśliwi. Społeczna suma szczęścia się zwiększa, a nie zmniejsza.
I po co nam jakikolwiek system? Chyba po to, aby móc wskazać winnego naszego kurewstwa.
Czołem, salut, Feliz Navidad
Słowo daję, ze nie wiem Timmy o czy mówisz. Przyjmuję, że to moja wina, że nie potrafimy złapać co jest tematem.
OdpowiedzUsuńJeśli uważasz, że bagatelizuję relacje międzyludzkie i zwykłą ludzką przyzwoitość (że przede wszystkim trzeba być "prawdziwym człowiekiem"), to nie będę tego dłużej ciągnął czy się tłumaczył, tylko ci po prostu powiem, że nie masz racji.
Co chciałem powiedzieć, to tylko tyle, że w złożonych układach społecznych, układach społecznościowych, występują relacje, których nie da się opisać, czy wyczerpać, przez proste odwołanie do kupienia papierosów w kiosku.
Poza tym, żeby coś od nas zależało, musielibyśmy wcześniej mieć na to wpływ i możliwość planowania. Tymczasem wiele rzeczy (stąd w poprzednim komentarzu moje "mało co zależy od nas samych, nawet kiedy mieszkamy na takim zadupiu jak bohaterowie filmu") od nas po prostu nie zależy. Dzisiaj papierosy możesz sobie pójść i kupić, ale czy kupisz je jeszcze jutro tego pewnym być nie możesz. Podobnie jak nie możesz być pewnym, że będzie stał kiosk z papierosami, albo czy nie zabraknie Marlboro. Co ma do tego system, który mi -- sorry -- trochę wmawiasz? I czym jest ten system?
referent
Jeśli chodzi o prowokację, być może masz rację. Sorry.
OdpowiedzUsuńreferencie,
OdpowiedzUsuńmyślę, że ciężkie czasy nastały, skoro ludzie, którzy ewidentnie są po tej samej stronie, muszą się przed sobą tłumaczyć.
Biorę (uczciwe i bez kokieterii) winę na siebie. Jest teraz w powietrzu jakieś napięcie, którego za cholerę nie rozumiem.
Naprawdę przepraszam.
A tak w ogóle to jakieś nieletnie dziewczynki biegają mi po domu w piżamach, bo moja córka ma komunię za dwa dni. Goście mi przyjechali i nawet nie do końca kojarzę, kto jest kto.
I tego się trzymajmy, jeśli mogę coś zasugerować.
Trudno coś przekazać w necie (taka refleksja). Napijemy się w Warszawie, to od razu wszystko się wyjaśni.
Wyrazy dozgonnego szacunku załączam.
Timmy,
OdpowiedzUsuńwszystkiego dobrego dla córki i pozdrawiam. Coś rzeczywiście siedzi w powietrzu i trzeba to jakoś przeczekać. Będę się jednak upierał, że to moja wina ;-)
Pozdrowienia,
PS. Do kwestii spożycia mam stosunek jak najbardziej pozytywny ;-)
jesteście pisowskie chlory!
OdpowiedzUsuńreferencie,
OdpowiedzUsuńprzed spożyciem, jeśli łaska, daj mi hasełko do Twojego bloga, który nagle stał się miejscem, prawda, dla wybrańców. Zamierzasz zająć się niebanalną erotyką, czy jak?
Pozdrawiam,
Timmy,
OdpowiedzUsuńblog na blogspocie zamknięty. Raczej zwijam się na dobre, a przynajmniej mam teraz taki nastrój i zamierzam w nim wytrwać. Czasem, jak już mnie przyprze niemożebnie, że -- prawda -- muszę napisać, a nie mam pod ręką kawałka papieru, gościnnie występuję tu: http://atrium.tkm.cc/referat/.
Odbieram w miarę regularnie maila: referent.bulzacki@wp.pl.
Pozdrawiam,
referent
Pewnie masz rację, jako skrzynkę kontaktową najwygodniejszy będzie blogspot. Zostawię zakładkę. Jakby co, odzywaj się.
OdpowiedzUsuń42 year-old Speech Pathologist Malissa Newhouse, hailing from Lakefield enjoys watching movies like "Tale of Two Cities, A" and Snowboarding. Took a trip to Three Parallel Rivers of Yunnan Protected Areas and drives a Ferrari 250 GT SWB Berlinetta Competizione. odsylacz
OdpowiedzUsuń